Nowe porshe, willa z basenem, podróż dookoła świata, ślub jak z bajki, osiemnastka z piekła rodem – każdy z nas ma jakieś marzenia. Na pewno wspominałam o tym, że są one do spełnienia. Wystarczy bardzo chcieć i pragnąć, nawet przez kilka, długich lat. Czasami pomoże fart, czasami wygrana w lotto, a czasami kochany tata. Nie ma sprawdzonej recepty, magicznego przepisu, który przekazany dalej, będzie spełniał kolejne marzenia, kolejnych, wtajemniczonych osób. Jedyne co mogę doradzić to, aby w marzenia wierzyć. Skoro jesteśmy na tyle odważni, aby o czymś marzyć to możemy być na tyle odważni, aby wierzyć w realizację naszych pragnień. Wiara czyni cuda! I mimo że brzmi to banalnie, wiem że to prawda.
Nie ma ludzi, którzy niczego już nie pragną. Jeśli ktoś zna taką osobę to gratuluję. Nie wiem jak to możliwe? Każda osoba czegoś pragnie i o czymś marzy. Wraz z realizacją aktualnych marzeń, pojawiają się kolejne. I tak w kółko. Osoby, które osiągnęły już wszystko co mogły, na pewno śnią o „normalnym” życiu. Bez tego wszystkiego.
Takim przykładem może być Justin Timberlake. Niby facet ma wszystko, kochaną żonę, zdrowe dziecko, miliony na koncie i niezaprzeczalny talent, ale uważacie, że o niczym nie marzy? Na pewno marzy o mnie, na pewno chce czegoś innego, na pewno nie jechał jeszcze Fiatem 126p i może właśnie to jest jego marzenie? Tylko biedny nie ma czasu, aby je spełnić.
Mogę Wam zdradzić, że jedno marzenie Justina Timberlake’a zostało spełnione. Mogę Wam zdradzić nawet jakie, oraz kto pomógł w jego realizacji. Ale to zaraz… teraz o marzeniu kogoś innego.
Małe miasteczko gdzieś w Polsce, śnieg i mróz za oknem, a pewna młoda dziewczyna w 2014 r., w styczniowy wieczór, siedziała przed komputerem i rozmyślała o planach i pragnieniach. Patrzyła na obrazki w internecie, które idealnie odzwierciedlały jej marzenia i zatopiła się w swych myślach. Zadzwonił telefon. Nie, to nie był Justin Timberlake. Spokojnie. Gdzie Justin dzwoniłby do młodej kobiety z małego, polskiego miasteczka? ;-) Zadzwonił jej tata. Zwykła rozmówka, która miała miejsce kilka razy w tygodniu. O dupie marynie, bo ileż nowych rzeczy może wydarzyć się podczas kilku dni od poprzedniego telefonu? W małym miasteczku? Zero. Dlatego rozmowa zeszła na bieg „A co teraz robisz?”, więc młoda kobieta zaczęła swojemu ojcu opowiadać, z lekką nutką „marudzenia” w głosie jak to ona miała w zwyczaju, że siedzi i gapi się w monitor i marzy. Tata nieco zdumiony, spytał o jej marzenia, a ta bez żadnej nadziei w głosie zaczęła tacie opowiadać, że do czerwca miałaby czas na uzbieranie pieniążków na wymarzony cel, ale chyba się jej nie uda. Rozmowa trwała ….
…wróćmy teraz do marzenia Justina Timberlake’a o którym ja wiem, Wy nie i pewnie ciekawość Was zżera niesamowicie. Otóż, przed spełnieniem marzenia tego piosenkarza, byłam nikim. Teraz też kimś szczególnym nie jestem, ale mam chociaż bloga i w pracy moje stanowisko ma jakąś nazwę. Przez to, że wciskam klawisze na klawiaturze, a tekst pokazuje się na moim blogu można mnie nazwać „blogerką”, chociaż wcale się z tym nie utożsamiam. Jednak dzisiaj zrzucę płaszcz skromności i siebie tak nazwę.
Marzeniem Justina Timberlake’a było spotkanie z blogerką (mną!), która kiedyś coś o nim napisze (teraz to się dzieje), a w realizacji zobaczenia się ze mną, pomógł mu mój tata, który kupił mi pewnego styczniowego wieczoru bilety na jego koncert.
Tata zamieszkiwał tereny Frankfurtu na Menem, dlatego też bilety kupił na koncert tam, nie w Polsce. Zadowolony zadzwonił i „Kasia, dzwonił do mnie Justin i bardzo chciał żebyście się spotkali. Wszystko załatwiłem.” Pomyślałam sobie „Pff, niech mu będzie”. I tak o to, pojechałam spełniać marzenia amerykańskiego piosenkarza. Tak na serio, wszyscy wiemy, że to było moje marzenie, że tą młodą kobietą z opowieści wyżej byłam ja i że Justin Timberlake pewnie nawet mnie nie widział w tym tłumie (chociaż kto wie? ;-) Warto marzyć, haha).
Czerwiec 2014 miał jedno imię – Justin Timberlake. Pojechałam na koncert. Po przejściu przez milion bramek, po obwąchaniu przez milion psów i po rewizji wykonanej przez milion ochroniarzy, udało mi się dotrzeć na Commerzbank Arena Frankfurt i nawet nie przeszkadzało mi, że jestem w kraju Hitlera (a na prawdę zawsze mi to przeszkadza, gdy tam jestem), na chwilę o tym zapomniałam. Szłam jak zaprogramowana do mojego celu. Byłam tak skupiona tylko na koncercie, że nie pomyślałam, że moje picie będę musiała wyrzucić i że jakaś gotówka by mi się przydała (bo w sumie po co, skoro picie miałam ze sobą?). Miałam ze sobą tylko 10 euro, które na takich koncertach jest warte tyle co 10 groszy. Szłam ze świstkiem w kieszeni, zapatrzona, jak robot przed siebie. Weszłam. Skwar niesamowity, ukrop wręcz i mnóstwo ludzi, ścisk. Dotarłam do swojego miejsca. Byłam blisko sceny. Uff. Fajnie. Odnalazłam plus bycia tam na koncercie, wśród niemieckojęzycznych braci i sióstr – oni się nie pchali.
Stałam i grzecznie czekałam, aż zjawi się BÓG tego wieczoru. Za moje 10 euro kupiłam wodę mineralną z którą dzieliłam się z moją siostrą przyrodnią (nie wspominałam, że ona pojechała ze mną? ;-)). Wyszedł. Pisk, trzask, wrzask i orgazm. Wszystko co możliwe wypełniło arenę, a ja? Ja myślałam, że oszaleję ze szczęścia, że będę piszczeć jak moja 16 letnia siostra i że na koniec zemdleję. Przecież właśnie spełniało się moje marzenie !! Jednak stało się inaczej. Gdy ujrzałam moimi ślepymi gałami Justina, zaniemówiłam. I tak przez cały koncert stałam wryta (może nawet z otwartą buzią?), nie ruszyłam nawet małym paluszkiem u nogi, nie zanuciłam jednej piosenki. Stałam wryta jak pień. Przez prawie 3 godziny. A gdy on wraz ze sceną wjechał mi nad głowę, myślałam, że śnię. Pewnie śniłam, bo do dzisiaj jestem pewna, że patrzył tylko na mnie. ;-)
Zobaczenie Justina Timberlake’a zostało dopisane do listy spełnionych marzeń. Lista ta robi się coraz dłuższa. Jednak ta z marzeniami do spełnienia wciąż wygrywa długością.
A Wam jakie marzenia się spełniły?
Spełnione marzenia – studia… I jak narazie chyba tyle. Obecnie marzę o… Ociekającej serem pizzy, bo dawno nie jadłam jej jak Bóg przekazał! XD
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Oo, dzień bez pizzy dniem straconym! Szybko zamawiaj, albo rób ;D
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Marzenia są do spełnienia :). Wystarczy chcieć. Pizza – już wiem, co będę jadła na obiad :D. Moje marzenie spełni się na następnym Verva Street Racing – jak znowu będzie gościć Święta Trójca – Clarkson, Hammond i May <3! Uwielbiam ich! W tym roku za późno wpadłam na pomysł spełnienia tego marzenia :D. Ale następny VSR z ich udziałem będzie mój! I wyślę Wam zdjęcie z pozdrowieniami :D!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
I na Timberlake’a też pojadę – zainspirowałaś mnie ;)!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Cieszę się! Jedź, bo warto. On nie robi tylko koncertów, on robi niezapomniane show. Latająca nad tłumem scena, tańce, kontakt z widownia. Jest na prawdę super! :)
PolubieniePolubienie
Chociaż mi wystarczyłoby gdyby on tylko stał na scenie. Hahaha Nic więcej nie musiałby robić :D
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ooo super! Czytałam kilka książek Clarksona – uwielbiam jego poczucie humoru :)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
mój ideał dziennikarski (pod względem pióra, oczywiście :D bo w życiu nie uderzyłabym swojego producenta :D) <3
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Nigdy nie mów nigdy :D Może jakbyś była światowej sławy dziennikarką, wypchaną kasą po brzegi i chciałabyś zrealizować swój program (swoją perełkę) w jakiś konkretny sposób, a producent by mówił, że masz inaczej…to kto wie? :D hehehe Może odnalazłabyś w sobie pokłady niesamowitej energii :D
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Energii to ja mam aż nadto :D fakt, kiedyś marzyło mi się, że zostanę naczelną jakiegoś joy’a albo cosmopolitana i niczym Miranda Priestley (tylko ona rządziła Vogue’em i ubierała się u Prady :P) będę żyć redaktorskim życiem, będąc bardziej „ludzką” dla ludzi :D. A wylądowałam w swoim grajdole, idę pracować w branży telekomunikacyjnej i marzenia o karierze dziennikarskiej prysnęły jak bańka mydlana. Wolę jednak marzyć o zobaczeniu Clarksona, Maya i Hammonda na VSR, bo to jest bardziej realne :D
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Też miałam takie marzenia, ale na pierwszym roku rzeczywistość przygniotła je do takiego stopnia, że poszłam na PR. :-) Tak czy inaczej, PRowcem też niestety nie jestem. Ja ubezpieczam cały mój grajdołek, ale to nie dla mnie…
PolubieniePolubienie
Ja też wierzę, ze marzenia się spałniają :) Świetny wpis :)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję :)
PolubieniePolubienie